8/25/2016

7. Żaden nie wygra

W samolocie.
- Boże jak ja się nudzę, Adam... - mruknął i przeciągnął się zaspany. Nie był śpiący, ale czuł się zmęczony tym, że nic się nie działo. Samolot nie był pełny. Było trochę wolnych miejsc wokół, ludzie spokojni. Zero płaczących dzieci, marudzących starszych panów i tym podobnych osób. Terrance jako osoba żywiołowa nie mógł już powoli usiedzieć. Nosiło go. Oj nosiło.

Adam siedział spokojnie i słuchał ciekawie zrobionego miksu popularnych hitów uśmiechając się za każdym razem, kiedy gdzieś w tle przemknął któryś z jego utworów. Nagle usłyszał głos tancerza obok siebie, wiec ściągnął słuchawki i spojrzał na niego trochę z zaciekawieniem, a trochę jak na małe dziecko, które zaczęło broić w publicznym miejscu.

- Tak czułem, że twoje ADHD się odezwie niedługo - zaśmiał się cicho odkładając słuchawki. - Dobra, mogę z tobą coś porobić, ale co? Bo w sumie w takich miejscach nie ma za wielu opcji.

- Nie wiem, cokolwiek. W bierki bym pograł nawet, ale nie mamy takich luksusów tutaj. Ciężko mi usiedzieć już w miejscu. Jak się zdenerwuję, to wezmę coś na sen i będę nieprzytomny do końca lotu i zostaniesz tutaj mentalnie sam.
Tancerz napił się wody.
- Jak już dolecimy, do chyba do tego domku z buta pójdę i wejdę na to wzgórze... Tak z radości, że już mogę używać nóg. I potańczyłbym. Wiele bym teraz zrobił. Cokolwiek bym zrobił - chłopak robił się drażliwy. A bywał taki tylko w czasie głodu i nudy.

Rozejrzał się czy nikt nie patrzy, ale akurat w pobliskich rzędach siedzieli oni sami. Objął Terrance'a ramieniem przyciągając do siebie.

- Hej, już już, uspokój się - zaśmiał się cicho. - Nie mamy bierek ani chińczyka, ale możemy zagrać w coś innego. Na przykład w skojarzenia.  Co ty na to?

- ... - Terrance spojrzał Adamowi w oczy i odczuł cholerną ulgę. pocałował go krótko. - boże, kolejny powód dla którego jestem z tobą. Sam to bym siedział i przeklinał świat, że chcę już być nogami na ziemi. Boże tak, grajmy. Ty zaczynasz czy ja? - uśmiechnął się szeroko. humor z powrotem piął się w górę

Pogłaskał go pieszczotliwie po karku śmiejąc się.
- Może ty zacznij skoro tak cię nosi, co?
W jego sercu na nowo zawrzało ciepło, kiedy usłyszał słowa tancerza.

Terrance uśmiechnął się szeroko.

- Piegi! 
- Hmm... słońce? - uśmiechnął się ciepło przytulając mocniej Spencera.  

Terrance uśmiechnął się pod nosem.
- Dzieciństwo. 

- Maliny - muzyk podrapał się po czole z dość błogim wyrazem twarzy.

- Oszustwo  odpowiedział tancerz.

- Dlaczego oszustwo? - Adam śmiał się już na całego kładąc głowę na ramieniu chłopaka. 

- Bo jak się kogoś oszukuje, to się mówi, że się wpuszcza w maliny - uśmiechnął się i delikatnie pogłaskał miękki zarost Lamberta. - Lubię ten twój zarościk, wiesz?

- No dobra. Myślałem, że Cię ktoś okiwał na malinach - zaśmiał się piosenkarz. - Zastanawiam się czy nie zgolić. Postarza mnie. Moja propozycja: więzienie.  

- Nie, nie, nie ... ani mi się waż - zaoponował ze śmiechem Terrance. - Seksowny jest... i nie postarza. wyglądasz na swój wiek.
Pocałował Adama w czoło.
- Hmm, gwałty - zaśmiał się cicho.


- Przemyślę twoje słowa, ale nie wiem. Może wrócę do wizerunku z dawnych lat - wokalista zachichotał.
- Emm... Terrance - zaśmiał się jeszcze głośniej.  


Tancerz podniósł się lekko i spojrzał na niego wymownie. Spojrzenie mówiło samo za siebie: "nie zrobisz tego".
- Ja? Oh god, z czym ja się sobie sam kojarzę? Em... rodzina.


Adam chichotał cały czas jak mala, podjarana dziewczynka.
Uspokoił się trochę.
- Rodzina? Spokój.  


- Wczorajszy wieczór - powiedział od razu Spencer.

Spojrzał na niego ciepło.
- Miłość. 


Terry uśmiechnął się, skojarzenie zajęło mu chwilę.
- Błękit.


Muzyk oparł czoło o czoło chłopaka z uśmiechem.
- Niebo? 


Tancerz skradł delikatny pocałunek z piegowatych warg.
- Nadzieje.


Lambert odwzajemnił go.
- Oczekiwania.
Serce biło mu dziko w piersi. 


- Niecierpliwość - patrzył Adamowi w oczy.
Obaj chyba czuli, że choć mówią pojedyncze słowa, serca wymieniają pełne i złożone zdania. 


- Potrzeba - piosenkarz przygryzł zmysłowo wargę. Jego dłonie zabłądziły na ramiona tancerza. 

- Czułości - odpowiedział Spencer ciszej i musnął usta Lamberta.

- Przyjemność - dłonie wokalisty gładziły kark chłopaka. Delikatnie zatopił się w jego ustach.  

Terry odwzajemnił pocałunek. Z niesamowitą czułością. Z tą odrobiną kiełkującego w nim uczucia. Głaszcząc delikatnie wokalistę po udzie, tak zupełnie niewinnie. 

Przesunął dłonie na policzki chłopaka. Zawarł w tym pocałunku i tych gestach całą swoją miłość. Terrance kolejny raz wyzwolił w nim wszystkie pozytywne uczucia. 

Spencer czuł jak szczęście i błogość zalewają całe jego ciało falami. Jedna za drugą. Obijając się o coraz słabszy mur wokół serca. Pogładził srebrnowłosego delikatnie po karku. 
Zamruczał cicho wprost w jego usta i pogłębił pocałunek.  

- Adam... - tancerz szepnął w przerwie i jeszcze bardziej pogłębił pocałunek, który wciąż był niesamowicie czuły.

Uczucia ścisnęły go za serce, kiedy usłyszał szept Spencera.
Zjechał dłońmi na jego ramiona. Zacisnął palce na mięśniach. 

Spencer prowadził pasjonujący, czuły taniec języków z Adamem. Powoli robiło się cieplej i cieplej... i nieco ciaśniej w spodniach. 

Wokalista czuł się cudownie podniecony, ale to wszystko przyćmiewała miłość, która nieustannie z niego wypływała. Zjechał dłońmi na jego biodra nie przestając go całować.  

Terrance nie był w stanie się od niego oderwać. Gładził delikatnie mięśnie muzyka ciesząc dłonie dotykiem.

Usta Adama zaczęły powoli błądzić po twarzy tancerza: całował delikatnie i z wielkim uczuciem linię jego szczęki.  

Spencer promieniał. Do pewnego momentu.
- Adaś, Adaś, kochanie... jakaś starsza pani patrzy na nas wyraźnie zniesmaczona - zaśmiał się wręcz szeptem i równie cicho wszystko powiedział głaszcząc kark Lamberta.


Wtulił twarz w zgięcie jego szyi i zaśmiał się z zażenowaniem.
- Ojej, biedna kobiecina - powiedział zduszonym głosem wciąż bardzo mocno tuląc się do Terrance'a.  


Terry gładził srebrnowłosego po plecach i ciepło do siebie przytulał.
- Co z twoim skojarzeniem, hm? Twoja kolej.. - zaśmiał się cicho, ignorując problem w swoich bokserkach.

- Co mi się kojarzy ze mną? - zachichotał Adam. - Dziwactwo? 


Terrance parsknął cichym śmiechem.
- Pizza na słodko.


Muzyk zaśmiał się i skrzywił.
- Fuu, serio dziwaczne. Niesmaczne.  


- Czaisz, taka z czekoladą - dopowiadał Spencer. - To dopiero dziwactwa.

- Wiem o co ci chodzi - zaśmiał się. - Moje skojarzenie: wymioty.  

Terrance nie mógł się powstrzymać i zaśmiał się nieco głośniej.
- Oh boże... okej... impreza.


- Muzyka - Lambert pogłaskał dłoń chłopaka.

- Oddanie - uśmiechnął się tancerz. 

- Związek - rzucił wokalista.

- Zaufanie.

- Intymność.
Sunął dłonią po udzie Spencera przez cały czas patrząc mu w oczy.


- Nagość - mruknął i skradł czułego buziaka na koniec delikatnie przygryzając wargę chłopaka.

Grali tak do właściwie samego końca lotu.

***

Terrance wyszedł z lotniska i się rozejrzał. W pełni czuł, że wszyscy ich po prostu obojętnie mijają. Wciągnął ze świstem powietrze do płuc i spojrzał na Adama. Splótł swoją dłoń z jego dłonią. Publicznie. Bo zupełnie nikt nie zwracał na nich uwagi, nie patrzył, nie zatrzymywał się, nie zastanawiał. Byli wolni.
- Adam, nikt nie patrzy. Znaleźliśmy Eden. - zaśmiał się. Niby żart, ale był poważnie szczęśliwy z faktu, ile spokoju zapowiadało się przez najbliższy ponad tydzień. Zaciągnął Adama za rękę do taksówki i pojechali z lotniska wysoko na wzgórze, tuż pod ich mały uroczy domek. Terrance zabrał bagaże i patrzył to na Adama to na widoki. Góry, wokół domku mały las, łąki i droga prowadząca do miasteczka naprawdę niedaleko stąd.
- Jest lepiej niż się spodziewałem - powiedział i uśmiechał się promiennie, radośnie. Emanował szczęściem, spokojem.

[Domki na wzgórzach w Hallstatt]
[Widok na miasteczko]
Pierwsze złapanie się za rękę w miejscu publicznym Adam przeżył jako całkowitą wewnętrzną rewolucję. Tutaj naprawdę nikt nie zwracał uwagi: ani na to, kim są ani nawet na to, że trzymają się za ręce. Po cichu muzyk bał się tego drugiego. Jasne, ludzie mogliby nie zwracać uwagi na nich, ale mogliby przyczepić się ich gestów, a plotka puszczona dalej od razu rozbudziłaby ciekawskich. Ale nic takiego się nie działo. Widać przyzwyczajeni do turystów miejscowi nauczyli się tolerować wszystkich. Ulga zalała jego serce.
Ich domek prezentował się wspaniale. Kiedy stanęli w środku drewniano-kamiennego cuda, Adam poczuł spokój, radość i szczęście. Nareszcie. Mały kawałek nieba dla nich samych.
Nie czekając przyciągnął Terrance'a do siebie i pocałował czule, mocno, ciepło. Serce wręcz bębniło w jego piersi, a motyle jakby rozmnożyły się w jego brzuchu. Kiedy w końcu się oderwał, zrobił to ze śmiechem, całkowicie wyluzowany.
- No co za cudowne miejsce, co za miejsce - nie mógł przestać radośnie chichotać: tak mu było wesoło.
- Oni naprawdę nas nie rozpoznali, Terry, nikt nas nie rozpoznał.
Oparł czoło o czoło tancerza czując wszechogarniające ciepło.  


Terrance uśmiechnął się promiennie.
- Uciekliśmy, Boo. Znaleźliśmy spokój.
Uniósł podbródek srebrnowłosego i jeszcze raz pocałował.
- Strasznie się cieszę. Nie masz pojęcia jak bardzo. Że jestem tu z tobą i że jesteśmy wolni. Od spojrzeń, od opinii innych ludzi, fleszy, szeptów, plotek... - uśmiechnął się szeroko. Szczęście aż się przelewało. Nie mieściło w jego ciele. Chwilę później pociągnął Adama na zwiedzanie po domu. Dotarli do sypialni. Była duża. Kominek, puchaty dywan imitujący skórę zapewne niedźwiedzia, wielkie, naprawdę wielkie łóżko, pięknie pościelone, okno z widokiem na góry i miasteczko i wszędzie ten piękny zapach drewna i jeszcze jedno. Ten dźwięk. Cisza. I spokój.
Terrance
nie wytrzymał i pociągnął Adama na łóżko. Był taki szczęśliwy... Będąc nad nim niesamowicie czule, ciepło i mocno go pocałował. Był na tyle blisko, że nie zostawiał mu możliwości ani ucieczki ani oderwania się. Gładził delikatnie jego zarost, druga dłonią mięśnie ramienia.
Bliskość. Przyjemność. Intymność. Nadzieje, oczekiwania, pragnienia, potrzeby...


Nie miał drogi ucieczki i wcale nie chciał uciekać. Oddając pocałunki nie myślał o niczym. Istniało tylko szczęście, które przepełniało go do cna i miłość, którą niezmiennie emanował. Dłonie mimowolnie wsunęły się pod materiał koszulki Terrance'a, na jego ciepłe, umięśnione plecy. Zapach ukochanego, jego bliskość. Doszczętnie nim to zawładnęło. Pogłębiał pocałunek pieszcząc językiem wszystkie zakamarki ust tancerza.

Terrance przylgnął do Adama właściwie całym swoim ciałem. Ciepło. Wytworzyło się między nimi niesamowite ciepło. Pogłębiał i pogłębiał pocałunek, w który wkradała się pasja. Dłonie zaczęły wędrówkę, aż w końcu zacisnęły się delikatnie na pośladkach wokalisty. Tancerz uśmiechnął się wciąż całując. Dłonie zawędrowały pod koszulkę gładząc i pieszcząc dotykiem mięśnie. Opuszki dotarły do sutków, które zaczął delikatnie drażnić. Spencer się nakręcał. Problem w jego bokserkach tylko to potwierdzał.

Nogi Adama mimowolnie oplotły się wokół bioder Spencera. Przycisnął go do siebie czując coraz więcej ciepła pulsującego w podbrzuszu. Jego męskość stwardniała znacznie, a dłonie błądziły po zmysłowym ciele ciemnoskórego pieszcząc każdy jego milimetr.Tancerz całując powoli zszedł na szyję. Muskał, drażnił koniuszkiem języka, zostawiał po sobie małe malinki. Chwilę później pozbawił wokalisty koszulki i całował jego klatkę piersiową, drażnił językiem brodawki. Z niezwykłą czułością i dbałością. 

Podparł się na łokciach obserwując chłopaka cały czas i przygryzając wargę z przyjemności. Palcami lewej dłoni gładził krótkie włosy Spencera, po czym zjechał na jego kark pieszcząc go delikatnie.

Tancerz upajał się bliskością, ciepłem i zapachem muzyka. Nie ociągał się. Kiedy dotarł z pocałunkami do brzucha, zaczął powoli wracać do góry jednocześnie dalej rozbierając srebrnowłosego.
- Mam ochotę cię pożreć, Boo - mruknął niskim podnieconym tonem, kiedy wrócił do szyi Adama i całował go tuż za uchem. Chwilę później delikatnie ukąsił delikatną skórę Lamberta uśmiechając się pod nosem.  


Adam ściągnął Spencerowi koszulkę, zaśmiał się na jego słowa i usiadł zaczynając całować jego obojczyki. Przewrócił go na plecy i górując nad nim pozbawił go spodni. Cały czas całował, ssał, przygryzał jego skórę na szyi, torsie, klatce piersiowej. Robił to z uczuciem, ale w pewnym sensie władczo.

Terrance poddał się czułościom delikatnie wplatając palce w czuprynę piosenkarza. Póki co go nie drażnił. Czasem po jego ciele przebiegały przyjemne dreszcze i kumulowały się w podbrzuszu. Podniecenie rosło. A opięty materiał bokserek coraz bardziej przeszkadzał.  

Usta Lamberta były już prawie na podbrzuszu tancerza; wsunął dłonie między niego a materiał pościeli delikatnie pieszcząc palcami skórę pleców. Kiedy zjechał do pośladków, zsunął jego bokserki czując delikatną skórę pod swoimi dłońmi. Był podniecony. Zacisnął dłonie na nich pieszcząc je delikatnie i ustami schodząc coraz niżej.

Tancerz podparł się na łokciach i przyglądał Lambertowi. Widząc, że całując schodzi niżej podniecenie zrobiło się tak silne, że przyprawiało o delikatnie tępy ból w podbrzuszu. Jeśli srebrnowłosy zajmie się jego męskością to wybuchnie. Skończy się powolne delektowanie się ciałem. Da mu chwilę i go pożre. Wygłodniale. Adam go takiego nie znał. Ale był bardzo niedaleko od tego, żeby poznać. 

W pewnym momencie po prostu się oderwał od całowania jego skóry. Ściągnął swoje spodnie i bokserki. Pożądanie wręcz kipiało w jego żyłach.
Patrząc mu prowokacyjnie w oczy i całując krótko w usta, przewrócił go na brzuch. Od razu przyssał się do skóry na jego ramionach, potem łopatkach. Wszędzie zostawiał mokre, czerwonawe ślady. Dłońmi pieścił jego pośladki coraz bardziej pożądliwie kilka razy sugestywnie ocierając się o nie swoją męskością.
Gdyby to był Tommy lub Sauli, wypieprzyłby go od razu. Ale to był Terrance, wiec czuł, że musi jeszcze poczekać, jeśli nie chce rozpętać burzy.  


Terrance zaśmiał się cicho pod nosem. Nie ma mowy. Zaczęła się mocna walka o dominację kipiąca męskością. Obrócił się i całował pożądliwie. Mocno. Czułość schowała się w kącie. Władczość, dominacja i siła wzięła górę napędzana pożądaniem i podnieceniem. Walczyli trochę tarzając się po łóżku, prawie z niego spadając. Finalnie był już nad Adamem trzymając jego ręce i mocno przyciskając do łóżka. Siłownia w ciągu całej trasy się do czegoś przydawała. Zablokował go całym swoim ciałem.Na twarz wpełzł mu nieznany Adamowi uśmiech. Niebezpieczny i jednocześnie w tej niebezpieczności niesamowicie seksowny.
- Nie prowokuj mnie, kochanie - mruknął i ukąsił wargę Adama. Atmosfera była przesycona męskością i seksualnym napięciem. Sam go po chwili pod sobą obrócił i ukąsił w kark. Był nie do zatrzymania. Lambert wypuścił nieznane mu demony z serca tancerza. Nie on jedyny je miał.
Spencer pieścił pośladki srebrnowłosego i obcałowywał pożądliwie plecy, potem kark i szyję. Cholernie drażniąco przyjemnie, mimo, że już nie tak czule jak było do tej pory


Trafił na godnego przeciwnika. Rywalizacja tylko bardziej go podnieciła. Niestety, Spencer okazał się silniejszy i Adam znów skończył na dole. Warczał i sapał jak dzikie zwierzę, kiedy zęby i usta Terrance'a atakowały jego plecy. Przebiegło mu przez myśl, że powinien zacząć więcej ćwiczyć. Żeby dać mu radę. W tej chwili raczej na niewiele mógł liczyć ciasno przytrzymywany przez tancerza. Nie kręciło go to - nie lubił być na dole. Ale lubił dawać Spencerowi przyjemność. W tej chwili czuł, jak cierpi jego godność. Ale wciąż było mu bardzo przyjemnie.
Wreszcie jakimś cudem wyrwał się spod niego - odwrócił się na plecy. Zaatakował jego usta z tą samą dzikością, zmysłowością, pożądaniem. Zaczął przejmować kontrolę nad pocałunkiem.  


Spencer zaśmiał się cicho przez pocałunek i pożerał Adama równie pożądliwie. Za każdym razem, kiedy Lambert zdawał się przejmować kontrolę, kąsał go delikatnie w wargę. Czasem w język. Dokuczał mu blokując go i z powrotem przejmując pałeczkę. Wciąż i wciąż walczyli.

Wbijał mu paznokcie w plecy za każdym razem, kiedy tancerz gryzł jego wargi. W końcu sam zaczął atakować jego usta. Chwycił w palce jego brodę i uniósł ją wyżej, żeby mieć dostęp do jego szyi. Przygryzał jego skórę, drapał plecy, robił malinkę za malinką. Wystarczyła chwila słabości Terrance'a, żeby już był nad nim. Drażnił się z jego sterczącą męskością pieszcząc palcami wszystkie fragmenty ciała wokoło jego członka. Ustami dopadł sutków. Ssał i przygryzał delikatnie twarde brodawki.
Lewą dłonią wciąż pieścił wnętrze jego ud, natomiast prawą zaciskał na pośladku tancerza: mocno, władczo ale podniecająco. 


Kiedy wylądował pod nim kolejny raz: pękł i zaczął się po prostu śmiać. Zasłonił twarz dłońmi i starał się opanować, ale na próżno. Atmosfera prysła.
- O boże, przepraszam... Ale ja czuję, że żaden nie wygra.


Adam spojrzał na niego z głupią miną zanim sam zaczął się śmiać.
- Przegrywać trzeba umieć, Terry. Widzę, że nie umiesz.
To był fakt. Adam wiedział, że Terrance jest zwykle tak pewny siebie, że nie dopuszcza innej możliwości. I to go zgubi. Już go zgubiło.

- Nie, że nie umiem. Nie dałbym ci wygrać, choćby nie wiem co - uśmiechnął się pod nosem. Ten uśmiech był inny. Coś ukrywał. Pocałował krótko Adama w jego piegowate wargi. 
- Przepraszam -  uśmiechnął się raz jeszcze i chwilę później się spod niego wyśliznął, ubrał bokserki i wyszedł do łazienki się uspokoić.


Lambert usiadł na łóżku z dziwnym przekonaniem, że Terrance coś kombinuje. Zaśmiał się cicho. To jasne jak słońce, tancerz był od niego silniejszy, mógł wygrać w każdej chwili. Po co więc to całe zwodzenie? Zachowanie Spencera wydało się muzykowi dziwaczne. Aż podniecenie wyparowało. Wstał, założył bokserki i zastukał do drzwi łazienki.

- Ej, na pewno wszystko gra? Jakoś dziwnie się zachowujesz.  

- Tak, wszystko okej - mruknął tancerz i przemył twarz lodowatą wodą. Spojrzał w lustro, głęboki wdech. Wydech. który swoja drogą Adam mógł usłyszeć.
Damn... To może się wszystko szybciej sypnąć, niż początkowo myślał. Zapewne wystarczyłaby rozmowa. Ale nie... Nie chciał, nie miał ochoty. Uparcie nie.

- Nie znamy się od wczoraj - powiedział piosenkarz spokojnym głosem. Czuł, że coś jest nie tak, ale naprawdę nie wiedział o co chodzi i czy to była jego wina. - Porozmawiajmy.


- Nie, naprawdę nie chcę o tym rozmawiać - uciął wychodząc. Podniósł z podłogi dresowe spodnie i założył je. Podszedł do barku i uśmiechnął się widząc, że nie jest pusty.
- Poprosiłeś, żeby go uzupełnili? - wyciągnął butelkę dobrego alkoholu. - Napijemy się? - uparcie zmieniał temat.

Patrzył za nim prawie spod byka.
- Nie, pełny barek był w ofercie z domkiem. Jasne, nalej.
Zrobił to specjalnie: alkohol zawsze rozwiązywał chłopakowi język. Może powie wreszcie, co go gryzie.  

- Nalej? Okej... - nalał solidną ilość i podał Lambertowi, sam pił prosto z butelki. 
Spojrzał za okno i odetchnął cicho. Przymknął powieki starając się przestać myśleć.

Sytuacja coraz mniej mu się podobała. Usadził wiec Terrance'a na łóżku i spojrzał na niego poważnie.
- Terrance, posłuchaj mnie teraz - przykucnął przed nim. - Przyjaźnimy się od lat, jak na dłoni widzę, że coś się dzieje. Powiedz mi co jest, a na pewno coś z tym zrobimy.  

- Adam, powiedziałem: nie. Może kiedy indziej, co? - tancerz upił spory łyk alkoholu.
- Powiedzmy... Powiedzmy, że... - łamał się, ale nie potrafił dobrać słów i ostatecznie tylko ciężko westchnął.

Usiadł obok. Nie dotykał go, prawie nie oddychał jak zawsze robił wtedy, kiedy widział, że coś gryzie Terrance'a od środka. Po prostu patrzył na niego i słuchał. Spencer łamał się. Powoli, ale się łamał. Dawał mu czas.  

- Kiedy ja przy tobie zawsze byłem, pomagałem i tak dalej... Potem ty byłeś szczęśliwy z Saulim i się trochę rozeszliśmy, tak? W tym czasie miałem nie do końca szczęśliwe momenty, o których poważnie nie mam ochoty teraz mówić - upił kolejny łyk. 

- Rozumiem, Terry. Przepraszam, że nie było mnie wtedy przy tobie.
Lambert zaczął myśleć. Doszedł do wniosku, że jego dzisiejsza postawa musiała w jakiś sposób przypomnieć Spencerowi ten niewesoły moment. Gdyby tylko wiedział...

- Ymm, nie przepraszaj. Robiłeś co do ciebie należało. Cieszyłeś się związkiem. I dobrze. Ale zmieńmy temat, nie wiem... zróbmy ognisko, czy cokolwiek. Nie chcę siedzieć i zamulać - wymruczał Spencer.

- Jasne - muzyk uśmiechnął się lekko. - Zrobimy mały spacerek?  

- Możemy.
Terrance odstawił butelkę i założył koszulkę.
- Ale wieczorem chcę ognisko - zaśmiał się cicho. - Ogrzejemy się przy ogniu. upieczemy coś i zjemy.. - uniósł podbródek Adama i delikatnie, krótko go pocałował. - Tylko żebyśmy się nie zgubili. 

Ulżyło mu, gdy chłopak przestał pić.
- Spokojnie, pójdziemy niedaleko. Tu jest tyle pięknych miejsc. I zrobimy ognisko. Powinno tu być na niego fajne miejsce. A lodówka też jest pełna.
Zaczął się ubierać. Potem wziął Spencera za dłoń i wyszli na dwór.
Pogoda była przepiękna. Adam od razu poczuł przypływ pozytywnej energii. Cieszył się jak dziecko robiąc zdjęcia kwiatkom rosnącym obok oraz krajobrazom.


- Za domem sobie z kamieni i patyków ułożymy palenisko - zaproponował tancerz. - To dobrze. Weźmie się jakieś mięso, podleje piwem i upiecze.
Nadal był dręczony przez własne myśli. Uśmiechał się tylko delikatnie widząc radość Lamberta. Sam też robił zdjęcia, ale jego twarzy, nie widoków. 
- Kocham twój uśmiech, wiesz?
Kolejny raz użył określenia "kocham" i krotko pocałował jego pełne wargi.


Wokalista poczuł ciepło: znajome ciepło, które rozlało się po jego sercu. Uśmiechnął się, bardzo delikatnie oddając pocałunek.
- A ja kocham twój. Uśmiechasz się zawsze tak promiennie, że ciężko się nie zarazić.
Pogłaskał go po policzku. Czule. Bardzo chciał, żeby chłopak powiedział mu, o co chodzi. Żeby mógł mu jakoś pomóc. Wciąż widział te wszystkie niewesołe myśli w jego oczach. Ale dawał mu czas jak zawsze.
Wziął go pod rękę. Znów ciepło. Poszli przed siebie małą ścieżką prowadząca wgłąb ogródka przylegającego do domku.
- Tu jest magicznie.


- Chodźmy wyżej.
Ochoczo ciągnął Adama za rękę po kamieniach łagodnie biegnącej w górę i wyżej i wyżej. Nie myślał o tym, że to może być trochę niebezpieczne po tym jak trochę wypił. Niby niewiele, ale jednak.
- I masz rację. Mógłbym tu życie spędzać. Chodź.
Zaczął wchodzić wyżej.

- Tylko nie za wysoko - zaśmiał się Lambert. - Nie mamy butów na wspinaczki, trzeba będzie poszukać sklepu w miasteczku.
Na szczęście miał kondycję do takich wypraw. Dotrzymywał kroku Terrance'owi zatrzymując się najwyżej po to, żeby zrobić kilka zdjęć lub popatrzeć na widoki.
- Co za cudowne miejsce.


- Masz rację. Trzeba kupić, bo chętnie się powspinam. Musimy zaliczyć chociaż jeden jakiś mały szczyt, gdzie łatwo można wejść. Łatwo i bezpiecznie.
Objął Lamberta w pasie i przytulił do siebie. Pocałował jego policzek i wtulił nos w jego szyję.

Przytulił go, głaskał jego ramiona i łopatki. Czuł jak chłopak rozluźnia się pod wpływem jego dotyku.
- Znajdziemy, spokojnie, i to nie jeden.
Czule cmoknął jego kark. Razem wejdą na każdy szczyt, to pewne.  

Spencer pocałował Adama w szyję.
- Tak robisz zdjęcia widokom, zamiast nam na tle widoków. Nie będziesz potem miał nad czym się rozczulać jak wrócisz do domu - zaśmiał się cicho. Ukradł Adamowi telefon i zrobił im selfie na tle miasteczka w oddali i gór.
- Nie chcę wracać - powiedział całkiem szczerze, kiedy Terrance zrobił im już zdjęcie. Przytulił nos do jego policzka i przymknął oczy. Czyste górskie powietrze. Cisza i spokój. Terrance. Czy było cokolwiek czego jeszcze mógłby chcieć? Na pewno nie w tej chwili. W tej chwili wszystko inne zeszło na dalszy plan. Liczyli się tylko oni dwaj.
Wziął od niego swój telefon i rzucił okiem na zdjęcie. Uśmiech od razu rozjaśnił jego twarz. Szczęście wręcz promieniało z ich obu na tym zdjęciu i te przepiękne widoki. Postanowił, że po powrocie wydrukuje go sobie i postawi na honorowym miejscu w domu. W miejscu, w którym zawsze komponuje.
- Idziemy dalej?

- Idziemy - tancerz uśmiechnął się, ucałował czoło srebrnowłosego, splótł swoją dłoń z jego dłonią i poszli dalej. 
***
Wrócili późno ze spaceru, który miał być krótki, ale taki nie był. Widoki pochłonęły ich na dobre. Zachwycili się tak bardzo, że zapomnieli o czasie, potem jeszcze usiedli na kamieniu wspólne oglądając panoramy, potem zachód stworzył romantyczną atmosferę. Skończyli całując się z czułością jakiej świat nie widział. Terrance spontanicznie zrobił im jednocześnie kolejne zdjęcie. Zdjęcie ich pocałunku z cudownym zachodem oblewającym panoramę. Kiedy słońce zaczynało już zupełnie się chować trzeba było wracać. Żeby się nie zgubić i nie połamać nóg schodząc. Jako, że Adam to mała ciamajda, pociągnął tancerza w złą stronę i się nieco zgubili. Koniec końców odnaleźli dom, kiedy było już prawie zupełnie ciemno. Spencer zbudował ognisko.
- Adam, kochanie, przynieś nam jedzenie i ... i niech będzie wino. Zrobimy sobie miły wieczór - poprosił rozpalając ogień. Zdążył się rozluźnić i znów zapomnieć o troskach.

Lambert czuł się niesamowicie. Z każdą chwilą był coraz szczęśliwszy, coraz bardziej wyluzowany. I zakochany. Nareszcie czuł się swobodnie, robił to co chciał i z kim chciał. Ten dzień był niesamowity i z ciepłem w sercu pomyślał, że przed nimi jeszcze kilka takich spokojnych, dobrych dni.
- Jasne, zaraz coś przyniosę - uwielbiał, kiedy Terry tak po prostu mówił do niego "kochanie". Spontaniczne niby powiedzenie, ale dla niego było czymś więcej. Potwierdzeniem ich miłości, tego, że wcale nie śni.
Poszedł do kuchni. Zabrał ze sobą wino, paczkę kiełbasek, szaszłyków, jakieś chipsy i oczywiście pianki. Wrócił do Terrance'a z wielkim bananem na twarzy.
- Żarcia mamy w kuchni tyle, że starczy do końca życia - zaśmiał się kładąc wszystkie rzeczy na stoliku turystycznym i siadając obok Terrance'a. Zapach perfum tancerza zawsze działał na Adama wyjątkowo. Oparł głowę na jego ramieniu, wziął do ręki jakąś dłuższą gałązkę i zaczął szturchać nią płomienie głupio się śmiejąc.  
*
Tymczasem po drugiej stronie globu, Holly stała właśnie w kolejce po watę cukrową i patrzyła, jak Darwin wydurnia się na strzelnicy chcąc wygrać największego miśka. Uśmiechnęła się: już dawno nie przeżyła tak luźnego dnia w tak fantastycznym towarzystwie. Johnson był facetem jej marzeń, choć jeszcze nie tak dawno nigdy nie pomyślałaby, że wszystko ułoży się tak dobrze.
Zapłaciła za watę i podeszła do niego.
- I co tam, mój Łowco? Jak idzie? 

Tancerz zachichotał pod nosem.
- To dobrze!  Wiesz ile ja potrafię zjeść - uśmiechnął się. Sam siedział i nożem ostrzył długi prosty kij. Jeden dla siebie, drugi dla chłopaka.
- Dawno nie robiłem ogniska, nie strugałem drewna scyzorykiem... aż mi się dzieciństwo przypomina. Z mamą jeździliśmy w wakacje na biwaki. Dobre czasy - spojrzał na Adama. I znów się zachwycił. 
Ta piękna twarz nigdy nie przestanie go wprawiać w zachwyt. Przyglądał się chwilę, a potem skradł z warg Lamberta czułego buziaka i zabrał się za struganie kolejnego kija.
Z uśmiechem. Szczęście unosiło się w powietrzu. Upadła kolejna cegiełka. 
*
Darwin roześmiał się.
- Drugi raz próbuję! - strzelił jeszcze dwa razy i okrzyknął swoją wygraną. - Woaah! Tamtego misia poproszę!
Kiedy już go dostał, oddał go Holly razem z czułym krótkim pocałunkiem.
- Dla ciebie! - uśmiechnął się szeroko. 

- Wiem, żarłoku, wiem - przyznał z uśmiechem. - Jakby nam zabrakło, to skoczę do lodówki po jeszcze coś. Więc możesz jeść do woli.
Z zafascynowaniem patrzył jak Spencer radzi sobie z patykami, jak się przy tym uśmiecha, jak poruszają się mięśnie jego ramion. Rejestrował wszystko czując w sobie jeszcze więcej ciepła.
Pocałował czule jego policzek nie chcąc mu przerywać zajęcia. I znów ciepło.
- My jeździliśmy do kuzynki mamy - uśmiechnął się do wspomnień. - Miała wielki dom nad jeziorem. Podtapiałem tam kiedyś Neila - zachichotał. - Jedyny raz, kiedy dostałem lanie. A kuzynka , hm, przekochana kobieta. Miała masę gołębi i dokarmiała jakieś bezpańskie psy. Umarła kilka lat temu. Nigdy jej nie powiedziałem, że to ja zwędziłem jej tubkę eyelinera, której szukała przez tydzień - znów się zaśmiał. 
*
Dziewczyna ryknęła śmiechem starając się trzymać swoją watę jak najdalej od ogromnego pluszaka.
- Ale ale, ja go nie uniosę. Będziesz tak dobry i poniesiesz go dla mnie? - zatrzepotała słodko rzęsami. 

- Nie no, wątpię, żeby było nam potrzebne coś więcej - uśmiechnął się, kiedy Lambert ucałował jego policzek. Parsknął śmiechem na opowieść o eyelinerze.
- Mały złodziej. Mi się zdarzało jedynie jedzenie podkradać. Ale to chyba cię nie dziwi. Jadłem dużo, a potem dużo biegałem, wcześnie zacząłem tańczyć, to szybko te kalorie spalałem. Wszędzie mnie było pełno - uśmiechnął się.
- Mama za mną nigdy nie mogła nadążyć i mnie złapać. Albo się chowałem w dziwnych miejscach i po cichu się śmiałem jak nie mogła mnie znaleźć. 
Spencer nabił dwie kiełbaski na kij i podał Adamowi.
- Trzymaj nad ogniem, nie w ogniu. Inaczej spalisz skórkę, a w środku będą surowe.
Zrobił to samo jednocześnie druga ręką otwierając wino. 
*
Darwin ukradł jej odrobinę waty i pożerając wziął misia pod ramię.
- Jasne. 
Nie pokorzystali jednak długo z atrakcji lunaparku od kiedy musieli ze sobą wszędzie ciągać wielkiego misia, skończyli więc z tajskim jedzeniem na wynos na plaży.

- Jak mówisz mi o tym, że dużo jadłeś w dzieciństwie to wyobrażam sobie takiego małego okrągłego czterolatka, którego wszędzie pełno i za parę lat zaczyna gubić kalorie zanim je przyjmie - roześmiał się wesoło. - Byłeś niemiły, torturowałeś mamę - wytknął mu żartobliwie.
- Ja za to pamiętam, że w szkole się chowałem przed matematyką. Sprzątaczki mnie nienawidziły, do dziś nie wiem dlaczego.
Wziął od niego kijek.
- Ej, wiem jak smażyć. To nie moje pierwsze ognisko. Ale dzięki za lekcję - zaśmiał się ponownie. 
*
Holly wsuwała makaron z krewetkami zaśmiewając się z żartów chłopaka.
- Skąd ty bierzesz te wszystkie suchary, powiedz mi?
Upiła łyk zielonej herbaty z puszki.
-Hm. Ciekawe co tam słychać u naszych gołąbeczków w Europie...


- Nie zdążyłem nawet być okrągły - zaśmiał się ciepło Terrance. - I nie torturowałem! Robiłem tylko psikusy... Rozrabiaką trochę byłem.... Sprzątaczki? Co ty mogłeś zrobić sprzątaczkom?... Wait... To zależy czy do szkolnego teatru też obsypywałeś się brokatem. I czy szykowałeś się w szkole. Jeśli tak, to wszystko jasne - zaśmiał się ciepło i złożył buziaka na ramieniu Lamberta. - Musiałeś być zabawnym dzieciakiem.  
*
Johnson uśmiechnął się.
- Robiłem research przed wyjazdem, żeby móc ci zaimponować - powiedział z przekąsem oczywiście nie mówiąc poważnie. Sam już właściwie skończył jeść, popijał tylko piwo.
- Tsaa... masz na myśli czy już rozbujali łóżko albo w ogóle pozbawili go nóg? - zasugerował rozbawiony patrząc na Holly.

- Byłem okropnym dzieciakiem - śmiał się wokalista. - Wszyscy się nabijali z tego, że jestem rudy i piegowaty, więc ja na złość im robiłem wszystko, żeby było o mnie jak najgłośniej. Nie zdziwiłbym się wcale, gdyby mój głos pojawił się u mnie pewnego dnia, gdybym się z nim nie urodził. Tym to im dopiero dogryzłem. I naprawdę nie wiem, o co chodziło sprzątaczkom. Przecież inne dzieciaki też się przebierały - zrobił minę naburmuszonej divy. - A no tak, bo ty tańczyłeś zanim zacząłeś chodzić, zapomniałem - zachichotał.
 *
- Podziw - tancerka odpowiedziała ze śmiechem i spontanicznie objęła go ramieniem zaśmiewając się z jego słów.
- Nie wiem, myślę, że może pozwiedzają cokolwiek innego oprócz sypialni. My też powinniśmy wyjechać.


- Nie byłeś okropny. To oni byli okropni nabijając się. A ty byłeś fancy i na tyle silny, że robiłeś, co powinieneś i czego od życia chciałeś. Tak dotarłeś do miejsca, w którym jesteś - uśmiechnął się.
- Okropny byłeś tylko dla sprzątaczek, kochanie, bo brokat się przykleja. Już widzę jak próbują umyć podłogę, a tylko rozcierają ślady twojej obecności.
Zaśmiał się ciepło.
- I co do tańca, owszem! Nie nabijaj się! 
Atmosfera była szalenie rozluźniona i miła.  
*
- Ouu, gdzie byś chciała jechać, co? - Darwin uśmiechnął się, przytulił ją do siebie i ucałował w skroń.

Tym razem zrobił minę rozkapryszonej divy.
- No dobra, nie będę - zaśmiał się. - Terry, gdzie byłeś całe moje dzieciństwo, żeby mnie wspierać duchowo?  
*
- Mmm, Nowa Zelandia, jeśli szczerze pytasz - zaśmiała się tuląc się do jego ramienia i dopijając resztę herbaty. - Ale z tobą pojadę wszędzie.

Terrance uśmiechał się. Rozlał w końcu wino do kieliszków podał Adamowi jeden, sam ze swojego upił już trochę.
- Ja? Za kurtyną, słońce. Nie byłem taki gotowy i odważny jak ty. Byłem skryty. Jak kogoś dobrze znałem tak jak siostry, mamę, pierwszych przyjaciół, to byłem sobą, ale przy całej reszcie siedziałem cicho i udawałem, że mnie nie ma póki nie wróciłem do domu i nie puściłem muzyki.
*
Basista zaśmiał się ciepło.
- Co jest takiego dobrego w Nowej Zelandii? Przekonaj mnie, a pojedziemy.


- Mała bestyjka - Adam patrzył na niego z podziwem. - Ukrywałeś się przed wszystkimi, a teraz popatrz gdzie zaszli oni, a gdzie ty... trzeba było im od razu pokazać, kto rządzi - upił łyk wina delektując się jego smakiem. Przyjrzał się kieliszkowi. - Hm, wróciliśmy do roli lesbijek jak mniemam?
*
- Muzeum Śródziemia! - zawołała podekscytowana Holly. - Piękne widoki, plaże, nie chciałbyś tego zobaczyć?

- Nie miałem tyle odwagi co mały rudzielec wytarzany w brokacie - śmiał się Terry. - Ani ochoty. Byłem rozrabiaką, ale nie typem "ja wam wszystkim pokaże!" I nie. Jesteśmy starymi gejami, którzy wyjeżdżają razem na wakacje odpocząć od świata. To taka innowacja od seriali na kanapie - żartował wesoło.
Darwin się roześmiał.
-... I mają tam owce na pastwiskach, nie?


Zachichotał obejmując i przyciągając Terrance'a do siebie.
- Aż tacy starzy nie jesteśmy, daj spokój. Zresztą, gdybym miał znów być dzieciakiem, który cały czas musi udowadniać innym, że nie jest nikim, to wolałbym, żeby mnie zamieniło w 90-letniego dziadka.  
*
- Mają - cmoknęła policzek basisty z uczuciem. - Lubisz owce?

- Nie wierzę ci! - prawie krzyknął Spencer. - Za nic ci nie uwierzę, że ot tak pozwoliłbyś sobie na stracenie tylu lat i przeskoczenie od razu do dziewięćdziesiątki.
 *
- Nie wiem. Ale mnie ta sielskość ciekawi. Chętnie bym jakąś owce poznał - zaśmiał się cicho Darwin.

- Znasz mnie. To prawie 60 lat, byłbym idiotą jeszcze większym niż jestem - spojrzał w niebo przez chwilę i zamyślił się. Niewinny uśmiech igrał na jego ustach.
- Największy problem jest taki, że mam 34 lata, a czuję się, jakbym miał ledwie dwadzieścia. 
*
- Mnie też. Spokojne miejsce. Dużo małych miasteczek. Może za tydzień? - uśmiechnęła się kradnąc z jego ust czuły pocałunek.

- To nie jest problem - powiedział miękko Terrance. - I czuje się tak samo... No może odrobinę więcej. Ale to nie problem, a prezent od życia - mówił obracając kijek nad ogniem. Sam też się trochę zamyślił. Melancholia się wdarła.  
*
Johnson przyciągnął Holly bliżej siebie.
- Zobaczymy - i czule ją pocałował, delikatnie gładząc kciukiem jej policzek.

- Ty jesteś od niego najlepszym prezentem - powiedział szczerze patrząc na niego zakochanym wzrokiem, przysunął się, muskając ustami i nosem jego policzek, odpędzając smutny nastrój w dal. Prawa dłoń wciąż trzymała kijek nad ogniskiem, lewą ręką obejmował tancerza w pasie.  
*
Odwzajemniła pocałunek gładząc go palcami po karku. Nagle zadygotała i rozejrzała się. Na niebie zebrały się pokaźne skupiska ciemnych chmur.
- Chyba zbiera się na deszcz. Wracamy powoli?


Spencer uśmiechnął się ciepło, odstawił wino i przyciągnął chłopaka bliżej.
- Kochany jesteś.. - pocałował go w czoło wolną ręką mierzwiąc włosy.  
*
- Masz rację. Wracajmy.
Basista zaraz wstał, porwał dziewczynę na ręce, przerzucił przez ramię, klepnął w ten jej fajny tyłeczek,  wziął miska i zaczął iść piaskiem w stronę chodnika.
- Zwłooki niosę, ziiimne zwłokiii! - nabijał się.

Cmoknął go jeszcze dwa razy, ale nie odsunął się, tylko odwrócił wzrok mierząc nim swoje kiełbaski.
- Chyba niedługo powinny być gotowe - przysunął je do siebie i spojrzał na nie krytycznie, po czym znów wycofał je w stronę ognia.
Głowa ponownie opadła mu na ramię Terrance'a. Uwielbiał tak siedzieć i wdychać jego zapach. Pomyślał nad poprzednim stwierdzeniem tancerza. Też mógłby tak żyć. Nie wiedział jak długo dałby radę wytrzymać bez koncertów, bez załatwiania tysiąca rzeczy. Ale mógłby. Chociaż od czasu do czasu.
Tylko cisza, spokój i Terrance i on. 
 *
Holly śmiała się, po czym zaczęła się wyrywać i imitować wrzaski żywych trupów.
- Łaaaa, niesiesz zombie, które chce cię zjeść!


Tancerz uśmiechnął się pod nosem.
- Nie wiem, ja jeszcze poczekam, wolę przypieczone - wolną dłonią delikatnie bawił się srebrnymi włosami.
- Cieszę się, że jesteśmy tutaj razem... i że możemy pobyć sami, bez ogródek się przytulać, być blisko... Ale w chwilach jak ta teraz, kiedy jest tak cicho, słyszę w umyśle Holly i Darwina kłócących się o byle co, a potem i tak się mocno kochających, Petera, który nie ogarnia niczego i wszystko mu z rąk leci i Rossa, który tym wszystkim gardzi - zaśmiał się cicho.
- Widzę ich oczami wyobraźni.  
*
- A proszę cię bardzo, gryź. Jak cię upuszczę, to zombie się ładnie poobija - zaśmiał się Darwin i ukąsił ją delikatnie w biodro.

Adam zaśmiał się.
- A o biednym Brooku wpierdzielającym sushi od rana do wieczora w Japonii to już zapomniałeś. Ale bez kitu, mam nadzieję, że Holly i Darwin już skonsumowali związek, bo robili się nieznośni. Ale cóż, tęsknię za nimi wszystkimi. jak wrócimy z wakacji, to musimy zrobić imprezę, wynajmie się lożę w jakimś klubie czy coś. I zaprosi zespół. Co ty na to? 
*
- Zombie ma to gdzieś, póki mózg funkcjonuje! - tancerka zarechotała i poszczypała kilka razy chłopaka po plecach.
- Ty w ogóle widzisz coś spoza tego misia?


- Bo kiśnie w Japonii, to co go będę mentalnie przywoływał? - chichotał Terrance. - A dałeś im błogosławieństwo, szefie? I jestem za. Dobry pomysł - uśmiechnął się. 
*
- Ej nie szczyp - zaśmiał się basista i zaczął kąsać biodro tancerki raz za razem, ale delikatnie. - Jasne, że widzę. Bez problemu. A co? Zombie się troszczy? Czy się martwi, że dobijemy do drzewa?

- Z przyzwoitości chociażby - prychnął Adam. - Jeśli tylko przestaną mi marudzić i spinać się o wszystko, to niech się migdalą po kątach, droga wolna.
Uśmiechnął się radośnie i pocałował go krótko w usta. Szybki, delikatny całus, ale bardzo ciepły i pełen miłości.
*
- Jak dobijemy, to ty się walniesz pierwszy! - zawtórowała mu śmiechem. Pozycja, w której zwisała z ramienia Darwina nie była najwygodniejsza, ale czuła się fantastycznie.

- Od kiedy ty tak na przyzwoitość uważasz, co? - zainteresował się Terry. - Poważnie? A co, jak się wszyscy pokłócą? Ja z tobą, oni ze sobą? Co szef wtedy zrobi? - spytał rozbawiony patrząc Lambertowi w oczy.
*
- Menda - rzucił Darwin z rozczuleniem. - Nie wolisz może na barana? - zaproponował wesoło, wciąż rozbawiony. Obecność Holly, sprawiała, że czuł się jak nastolatek ze swoją pierwszą miłością. I czuł, że już teraz zrobiłby dla niej wszystko. O cokolwiek go poprosi.

- Hej, ty nie panikuj, damy radę. Kłótnia ludzka rzecz. Co to za związek bez kłótni? Oczywiście, lepiej jak ich nie ma, no ale każdy się czasem sprzecza. Nie jesteśmy małymi dziećmi, Terry. Damy radę - uśmiechnął się i zabrał swoje kiełbaski od ognia. Ugryzł kawałek.
- Mmm, moje są już pycha, a jakie soczyste - ucieszył się. - To czekam na ciebie, żeby ci smutno nie było. 
*
Zgrabnie, jak na tancerkę przystało, zeskoczyła z pleców Darwina.
- Wolę chodzić - wyszczerzyła się do niego chwytając go za dłoń.
- Może wpadniemy po drodze do sklepu po jakieś alko na wieczór?


- Nie no, jedz - tancerz napił się wina i podał Adamowi pieczywo i sosy. - Jakbyś miał ochotę.. - uśmiechnął się ciepło. - Smacznego, Słońce.
*
- O nie... uprowadzona zbiegła - śmiał się Darwin i ucałował wierzch jej dłoni. - A na co masz ochotę? Wino, jakieś drinki planujemy?

- Dziękuję, kochanie - uśmiechnął się biorąc do ręki kromkę pieczywa.
Pierwszy raz. Pierwszy raz odważył się powiedzieć do Terrance'a w ten sposób. Kolejny raz poczuł się jak zakochany małolat. Zabrał się za kiełbaski, które były rewelacyjne.
*
- Tak mnie pilnowano. Słaba straż - wystawiła język śmiejąc się. - Jak już pytasz, napiłabym się coli z rumem i zjadła serową pizzę.


Spencer uśmiechnął się ciepło, pocałował Lamberta w skroń i chwilę później sam zaczął jeść.
- Wiesz, bawi mnie to, że jemy taką tam prostą kiełbaskę z ognia z jakimś byle jakim sosem .... i popijamy przy tym drogie fancy wino.
*
- Ja ci dam słabą straż -zagroził Darwin w żartach, pocałował ją krótko i delikatnie ukąsił w wargę.
- Złośnica. - przytulił ją do siebie, teraz szli obejmując się nawzajem.
- Z serem w brzegach? Sam bym zjadł. Zamawiamy czy robimy?
Będąc już blisko domu Holly skręcili do sklepu. Basista wciąż niósł ze sobą wielkiego misia, co wyglądało komicznie między półkami.


- Teoretycznie to nie wiem, czy ta kiełbaska należy do najtańszych. Ale jest pyszna i to się liczy - zaśmiał się Lambert jedząc dalej. - Może wybierzemy się jutro do miasteczka?
*
- Zamawiamy chyba, że umiesz robić ciasto, to możemy zrobić - zachichotała tancerka. - Jestem mistrzynią kuchni, ale ciasto do pizzy nigdy nie chce mi się skleić.  

- Jakieś plany apropo tej wycieczki? W sumie to można iść, chcę buty do wspinaczki - Terrance na chwilę przestał jeść, zbudował sobie podpórkę na kij i nabił na niego kolejne kiełbaski i oparł o zbudowaną konstrukcję. Jadł, kiedy robota sama się robiła. 
*
- Umiem! - ucieszył się basista. - Ale takie, które musi dzień rosnąć, to nie... to zamawiamy - zaśmiał się biorąc rum i colę. - Napijemy się rumu i zostaniemy piratami.

- Zobaczymy, co tam mają ciekawego, może się nam uda jakichś lokalnych przysmaków uszczknąć - zachęcał Adam. Jedzenie zawsze interesowało Terrance'a.
- Też chcę buty. Pasuje iść w góry kiedyś na cały dzień, a my pojechaliśmy jak ostatnie ciamajdy, nieprzygotowani.
*
Tancerka zawtórowała mu śmiechem mrużąc oczy.
- Mój ty pirracie, gdzie twój skarrb?


- A więc jedzenie? A podobno to ja jestem żarłokiem - droczył się Spencer. - Prawda. Ale i tak dobrze przygotowani jak na pakowanie się dzień przed. Pieniądze mamy. Można tutaj resztę kupić. I pojutrze rano możemy ruszyć, co? Jak pogoda dopisze.
*
- Obok mnie - Darwin uśmiechnął się szeroko, dał jej sekundę na ucieszenie się, a potem wymownie spojrzał na misia i się głośno roześmiał.

- Ej, co to za wyjazd jak nie zjesz czegoś lokalnego? Terry, to się mija z celem - zaśmiał się muzyk kończąc swoje kiełbaski.
- Też racja. Oby pogoda był dobra, bo wszystko inne już jest wspaniałe.
Przytulił się do Spencera: uwielbiał się przytulać, choć zwykle starał się nie robić tego publicznie. Ale tutaj, w ich własnym raju na ziemi, nie widział ich nikt. Przymknął oczy z błogością.
- Mmm...czuję, że zaraz otworzę chipsy! 
*
- Ooooooh, jak sło... - przerwała rozczulanie się widząc, że Darwin zerka na misia. Krzyknęła z rozbawieniem i oburzeniem i pobiła go lekko dla zasady po ramionach zakańczając pokazówkę długim pocałunkiem.

- Wiem, wiem - śmiał się Terrance. - Jutro się objadamy, pojutrze spalamy wspinając się.
Krótko, ale czule pocałował srebrnowłosego i ciepło się uśmiechnął.
- No w góry nie pójdziemy, jeśli przyjdzie deszcz. Bo się zrobi niebezpiecznie ślisko pewnie. Wolałbym nie ryzykować, bo nie znam ścieżek.
Roześmiał się głośno.
- Już myślałem, że będzie jakieś ładne wyznanie a tu proszę... Kochany... - mruknął już bardziej do siebie.
*
Mężczyzna zaśmiał się głośno mocno rozbawiony, po czym czule i z uśmiechem odwzajemnił pocałunek.
- Też czasem lubię być Mendą - śmiał się i pocałował dziewczynę jeszcze raz. - Chodź... - porwał ją do kasy, a chwilę potem wracali już do domu. Szedł obładowany wszystkim i niósł dalej misia. Nie oddałby jej nic. Darwin wszystko zaniesie. Darwin ma tyle sił.


Też się śmiał otwierając paczkę i wcinając ze smakiem.
- Kocham cię bardziej niż chipsy, przecież to wiesz - stwierdził to patrząc na niego z rozbawionymi oczami, z paczką chipsów w jednej dłoni, pojedynczym krążkiem w drugiej i z ducklipsem na ustach
- To jest świetny plan. Powiem ci, że dawno się tak dobrze nie bawiłem. 
*
- Jesteś mendą, jesteś. Ale tragarzem być nie musisz - Holly chciała coś zabrać z rąk Darwina. Było jej trochę głupio, że chłopak przyjechał do niej i ją we wszystkim wyręcza.

- Jaki ty czasem jesteś pociesznie głupi... - rozczulił się głośno, gdy zobaczył jego minę. Poczekał, aż Adam schrupie to, co miał do schrupania i krótko, ale bardzo czule go pocałował.
- Cieszę się, że cię mam.. - dalej się śmiał. Przytulał ciasno i ciepło Adama do swojej klatki piersiowej i ucałował czubek jego głowy. 
*
- Oj przestań. Nie jest ciężkie - okradł ją z czułego buziaka z promiennym uśmiechem. - Wiesz w ogóle, że miałem przyjechać tak o, a tu proszę bardzo, drugi dzień spędzam... - wspomniał widocznie rozbawiony.
Weszli do domu, postawił zakupy na blacie i posadził misia na kanapie. Sam pluszak zajął jej połowę.


Wtulił się w niego ponownie czując coraz więcej ciepła.
- Wiem, że to zabrzmi żałośnie, ale serio zaczynam się robić senny.
Zaśmiał się.
- Podroż sama w sobie musiała mnie wyczerpać. Zawsze tak jest jak się leci gdzieś z marudnymi dziećmi - znacząco spojrzał na Terrance'a wciąż rozbawiony.
*
- Źle ci u mnie? - Holly zaczęła się z nim drażnić chwytając za telefon.
- Mam numer do fajnej pizzerii niedaleko. Bierzemy cztery sery?


- Już? szybko - zdziwił się tancerz. - Ja nie wiem, czy tak szybko zasnę. Pojedz sobie i zaraz pójdziemy do łóżka.
Uśmiechnął się ciepło patrząc Lambertowi w oczy. Czuł szczęście. Po prostu szczęście.
*
- No to, że jestem dłużej chyba świadczy o tym, że nie jest mi źle - basista  uśmiechnął się, przyciągnął Holly do siebie i krótko ją pocałował.
- Dzwoń - powiedział trzymając ją blisko siebie i głaszcząc jej biodro.


- Nie musimy iść. Po prostu mowie, że mi się chce - przytulił się do niego mocniej wdychając jego zapach całym sobą. - Głodny w sumie nie jestem. Chipsy i kiełbaski zapychają, zwłaszcza o tak późnej porze. To ty się lepiej najedz - zaśmiał się głaszcząc jego kark palcami.
*
Usiadła mu na kolanach i zaczęła dzwonić po pizzę gilgocząc lub delikatnie szczypiąc go co chwilę.

- Na pewno najedzony? Żebyś rano nie obudził się głodny jak wilk - Terrance odgarnął delikatnie włosy chłopaka i ucałował piegowate czoło. 
*
Darwin śmiał się cicho, po czym ujął jej dłoń, przyciągnął bliżej i zaczął obcałowywać rozkosznie po szyi. Drocząc się z nią w niesamowicie przyjemny sposób utrudniał jej składanie zamówienia przez telefon.

- No to rano się coś wrzuci na ruszt. Nie chcę jeść dużo na noc, bo nie zasnę - powiedział Adam spokojnie. Wziął do ręki butelkę wina i upił porządny łyk.
*
Kiedy skończyła gadać, basista oberwał od niej lekko po głowie.
- Co to miało być? To ja się tu troszczę o twój żołądek, zamawiam ci jedzenie żebyś nie chodził głodny, a ty... - zaśmiała się znowu dręcząc go łaskotkami.


- Ojj, jak już wino z butelki leci, to będziesz spał za pół godziny. Idziemy do domu. Chodź, słońce...
Spencer znał Adama. Zmęczenie plus alkohol to był sen w krótkim czasie, jeśli tylko wokalista był rozluźniony.
- Idź, weź wino, ja wezmę jedzenie i zgaszę ognisko.  
*
- A ja już zabrałem się za jedzenie! - także się zaśmiał, złapał jej ręce i mocno choć krótko pocałował.
- Zacząłem od deseru - mruknął i uśmiechnął się rozbawiony.


Zachichotał i podniósł się wraz z winem, po czym pomógł się chłopakowi zabrać z tym wszystkim do domu. Nie miał siły na prysznic, zrobi to jutro. Umył tylko zęby i w samych bokserkach wsunął się pod kołdrę. Procenty lekko szumiały mu w głowie, szczęście wylewało się z serca. Przed nimi było jeszcze kilka dni całkowitej izolacji i relaksowania się. Nie mógł się już doczekać jutrzejszego zwiedzania, a potem wycieczki w góry.  
*
- Niegrzeczny jesteś, wiesz? - Holly usiadła na jego kolanach twarzą do niego i zaczęła go całować.

Spencer uśmiechnął się widząc Adama z włosami w nieładzie, tą piękną piegowatą twarz w takim spokoju i niedbale naciągniętą kołdrę. Podszedł, pocałował go czule w czoło.
- Pójdę ogarnąć ognisko, Boo... - powiedział ciszej i poszedł gasić ogień. Trochę mu to zajęło, potem sam też usiadł na kamieniu i  zachwycał się niebem popijając wino. 
Uśmiechnął się sam do siebie. Mogłoby tak zostać? Tak, właśnie tak i w tej chwili było mu dobrze. Prosił w myślach Boga, żeby było tak pięknie jak najdłużej. 

*
Odwzajemniając pocałunek mruknął coś na wzór "eee niee, wcale".
Uśmiechnął się wciąż całując, a jego dłonie bez ogródek powędrowały na jej pośladki.


Wiedział, że Terrance jest całkiem niedaleko, bo na dworze ale nie zmieniało to faktu, że nie był w stanie zasnąć. Rozdrażniło go to trochę, więc wstał, założył na siebie szlafrok i otworzył drzwi na spory balkon, który wychodził właśnie na ogródek od strony ogniska.
Stanął przy balustradzie przez chwilę przyglądając się rozmarzonemu Terrance'owi. Jemu samemu już od dawna nie było tak błogo.
- Królewiczu - zawołał jak najbardziej śpiewnym, melodyjnym i trochę żartobliwym głosem. - Będziesz tam spał czy przyrosłeś do tego kamienia?
*
Przerwał im dzwonek do drzwi, na co Holly poderwała się z głośnym piskiem.
- Ooo, pizza jest! - pobiegła do przedpokoju chwytając w biegu portmonetkę.
Zapłaciła szybko i wróciła do salonu.
- A może coś obejrzymy?
Deszcz tym czasem zaczął bębnić już o szyby.

- Zepsułeś mi rozmowę - mruknął tancerz. - Zaraz wrócę, kochanie... chciałem chwilę pomyśleć...
Do końca zalał ognisko gasząc je. Dopił też wino i powoli wracał do domku.
- Pięciu minut osobno nie wytrzymasz, co? - śmiał się cicho.
*
- Kurna... - mruknął cicho zrezygnowany ale i rozbawiony basista.
- Tylko nie romans, proszę... bo usnę bardzo szybko - zaśmiał się i poszedł robić rum z colą.


- Przepraszam no - zaśmiał się Lambert. - Ja już tak mam. Po prostu muszę się upewniać, że jesteś bezpieczny, to wszystko.
*
- Super! - klasnęła w dłonie. - To ja włączę romans, bo kocham nekrofilię - zaśmiała się.

Terrance zatrzymał się na chwilę. Serce mu zmiękło. Kolejne kilka sporych cegieł opadło z serca. Mur prawie runął. Adam nie miał pojęcia jak ważną rzecz powiedział. Ale Spencer się tylko ciepło uśmiechnął.
- Już idę.. - i chwilę później przytulał już plecy Adama
- Zmarzniesz. Do łóżka. Ja wezmę prysznic i dołączę - ucałował czule i delikatnie jego kark.  
*
Johnson wybuchnął śmiechem.
- Zasypiam, nie umieram. Ale co, brałabyś mnie na śpiocha?- wrócił z alkoholem i podał jej szklaneczkę.


Zadrżał lekko kiedy Terrance go objął. Wszystko było tak niesamowicie idealne, perfekcyjne, że aż nierzeczywiste.
- Już idę spać, już.
Pogłaskał dłoń chłopaka zanim ten poszedł do łazienki.
Wszedł do domu i zamknął drzwi, po czym zrzucił szlafrok i zanurzył się w pościeli. Był naprawdę zmęczony, ale czuł się też bardzo szczęśliwy.  
*
- No pewnie - zaśmiała się Holly upijając łyk ze swojej szklanki i włączając jakiś horror. - W tą jędrną pupcię.

Tancerz wziął szybki prysznic, umył zęby i chwilę później w samych bokserkach wylądował obok Lamberta. Przyciągnął go do siebie , przytulił go do swojej nagiej klatki piersiowej, ucałował czubek głowy.
- Dobranoc, Boo - zgasił lampkę nad łóżkiem i odruchowo gładził chłopaka po łopatce. 
*
- O niee... nie tak.. - jęknął Darwin ze śmiechem.
- Zdaje się, że za dużo czasu z Spencerem spędzałaś.
Upił łyk alkoholu, przytulił Holly do swojej klatki piersiowej i ją objął.


Adam wtulił się w Terrance'a czując jak coraz bardziej dopada go zmęczenie.
- Dobranoc, Terry.
Minęło może kilka minut, a jego oddech już się uspokoił. Po chwili spał mocno.  
*
Holly prychnęła cicho, ale wkręciła się w film komentując ze śmiechem, że jeden z kanibali jest podobny do Darwina.

- Jak podobny do mnie? - oburzył się zainteresowany. - Jestem taki gruby, ej? nie jestem! -  zaśmiał się i tylko dolewał im trunku.

- Nie gruby, tylko opryskliwy jak i ty - zachichotała tancerka złośliwie. - I tak dziwnie się uśmiecha.  

- Ja się dziwnie uśmiecham? Pfff! Ty się czasem uśmiechasz jak morderca, a nie!
Basista śmiał się w najlepsze.

- A ty jak kanibal - droczyła się dalej Holly. - Wiec jesteś gorszy, bo po zabiciu jeszcze tych ludzi jesz!  

Robiło się coraz później, a ulewa szalała w najlepsze nad miastem.
Oglądane potem filmy zaczęły robić się kiczowate, a Holly i Darwin powoli zasypiali na kanapie. Kolejny film, kolejne szklanki alkoholu. Johnson w końcu usnął przytulając pochrapującą cicho Holly. Spał, ciasno ją do siebie przytulając. Jak największy skarb na świecie.

1 komentarz:

  1. Jak zwykle świetny rozdział :) Jestem bardzo ciekawa, jak rozwinie się ich relacja. Tedam kupił mnie w 100% :)

    OdpowiedzUsuń